Nie warto żałować spółki komandytowej

Odkąd dwukrotne opodatkowanie dochodów spółek komandytowych stało się faktem, Internet i prasę w papierze zalała fala porad jak przed tym uciec. W większości przypadków wskazuje się dwie opcje. Pierwszą jest przekształcenie spółki komandytowej w spółkę jawną. Drugą jest zamiana funkcji pełnionych w spółce komandytowej.

Oczywiście są jeszcze inne możliwości uniknięcia podwójnego opodatkowania tego samego dochodu spółki komandytowej, ale jako doradcy podatkowi na co innego chcielibyśmy zwrócić uwagę. Paradoksalnie uważamy, że bardzo dobrze się stało, iż spółka komandytowa została objęta CIT. Niemal na pewno wprowadzenie podwójnego opodatkowania spowoduje marginalizację prowadzenia działalności gospodarczej w formie spółki komandytowej. Wbrew opinii większości komentatorów uważamy jednak, że w dłuższej perspektywie gospodarka tylko na tym zyska.

Bo przecież dotychczas wiodącym motywem zakładania spółek komandytowych jest połącznie dwóch wątków. Mianowicie, odcięcie wspólnika od gospodarczego ryzyka przy jednoczesnej optymalizacji podatkowej jego dochodów. Tyle tylko, że jedno i drugie stanowi korzyść fikcyjną, wymyśloną przez jakiegoś iluzjonistę. Bo spółka komandytowa żadnego ryzyka nie eliminuje, lecz tylko przenosi w tym zakresie punkt ciężkości. Natomiast twierdzenie, że 19% podatek od dochodów stanowi optymalizację podatkową jest jakąś gołosłowną opinią, która nie wytrzymuje konfrontacji ze światem realnym. Kto zaś nie wierzy, niech poglądowo poczyta publicznie dostępne indywidualne interpretacje podatkowe w przedmiocie podatku u źródła od opłat leasingowych za samoloty. To jest dopiero optymalizacja podatkowa.

Jeżeli z biznesowego punktu widzenia o spółce komandytowej można mówić jako o rozwiązaniu dobrym, to naszym zdaniem, tylko w biznesach małych, niejako programowo pozbawionych ambicji dalszego rozwoju. Za to w biznesie poważnym lub przynajmniej aspirującym (startupy) spółka komandytowa jawi się jako rozwojowe chomąto, które pod wpływem złych doradców koń nałożył sobie sam. Niekiedy jest to przykrywka agresywnej optymalizacji podatkowej, prowadzonej w sposób ordynarny.

Tymczasem w poważnym biznesie nie o to chodzi, aby od ryzyka odciąć się, ale o to by ryzyko zdywersyfikować. Zwłaszcza w kulturze biznesowej jak nasza, gdzie wprawdzie formalnie obowiązuje prawo upadłościowe, ale prawa do upadłości nie ma. Po prostu, w naszej mentalności porażka to wyrok, a nie jak w Ameryce, konstytucyjnie prawo człowieka do błędu.

Dlatego ryzyko należy zdywersyfikować, a nie od niego uciekać. Dywersyfikacja ryzyka biznesowego polega na zakładaniu odrębnych spółek celowych, przeznaczonych do obsługi konkretnych procesów gospodarczych. Przykładowo inna spółka jest właścicielem kluczowych aktywów, inna zajmuje się produkcją, jeszcze inna prowadzi dystrybucję, itd. Całość struktury jest spięta spółką holdingową (jak nazwa wskazuje jest powołana do zarządzania holdingiem). Zwieńczeniem wszystkiego jest fundacja prywatna mająca za zadanie integrować majątek i zapewniać jego ochronę (asset protection).

Formą prawną wręcz stworzoną dla spółki celowej jest spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Z podatkowego punktu widzenia można nawet zaryzykować twierdzenie, że ustawodawca wręcz faworyzuje spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, na co wskazują takie regulacje jak możliwość zastosowania 9% stawik CIT, tzw. estoński CIT, czy nawet pod pewnymi warunkami zwolnienie dywidendy z opodatkowania podatkiem u źródła.

Do tego dochodzą ulgi podatkowe przysługujące wszystkim przedsiębiorcom, a w szczególności ulga badawczo – rozwojowa (B+R) oraz ulga innowacyjna IP BOX. Jednak nawet i one, z uwagi na wysokie wymogi w zakresie standardów zarządzania (zwłaszcza w przypadku ulgi IP BOX), lepiej sprawdzają się w spółce z o.o. niż w innych formach prowadzenia biznesu.

Jak widać obiektywnie i tak nastał czas by przebudować biznes, żegnając się ze spółką komandytową. Naszym zdaniem podwójne opodatkowanie tych ostatnich tylko przyspiesza zmiany i tak nieuchronne koniecznie.

©K18 Doradcy Podatkowi Warszawa